DZIEDZICTWO NIEMATERIALNE OŚRODKA GARNCARSKIEGO W MEDYNI GŁOGOWSKIEJ

Naczynia gliniane z Medyni – dziedzictwo niematerialne ośrodka garncarskiego w Medyni Głogowskiej na przestrzeni od XIX wieku do czasów współczesnych.

Celem projektu była dokumentacja i upowszechnienie dziedzictwa kultury niematerialnej jakim jest wciąż żywa w miejscowościach: Medynia Głogowska, Łańcucka, Pogwizdów i Zalesie w podkarpackiem tradycja garncarska. Na tym obszarze okołoII poł. XIX wieku rozwinął się bowiem ośrodek znany kiedyś w Polsce jako największe w kraju zagłębie ceramiczne, w którym rzemiosło garncarskie było zajęciem powszechnym. Tradycje garncarskie obecne w Medyni do dziś podtrzymywane są przez kilka wielopokoleniowych rodzin, jednak umiejętności, wiedzę i doświadczenie z zakresu garncarstwa posiada na tym obszarze jeszcze bardzo wiele osób.

W ramach zadania przeprowadzono wywiady z ponad 30 osobami, nagrano kilkadziesiąt godzin rozmów, wykonano kilkaset zdjęć, nagrano film. Efektem projektu jest także powstała mapa przedstawiająca miejsca znajdujących się tu niegdyś ponad stu garncarskich pieców i obrazująca skalę tego zagłębia. Na naszą prośbę siedem muzeów z całej Polski przeprowadziło w swoich archiwach kwerendy dotyczące znajdujących się tam eksponatów ceramicznych z naszego terenu. Tylko w samym rzeszowskim Muzeum Etnograficznym im. Franciszka Kotuli znajduje się ich blisko 1800 sztuk, oprócz tego ok. 700 sztuk prac dzieci z medyńskiego kółka garncarskiego z lat 80-tych.

Projekt jest niezbędnym etapem w całym łańcuchu działań, jakie od kilkunastu lat realizuje Gminny Ośrodek Kultury w Czarnej w zakresie zachowania ciągłości tradycji garncarskiej oraz stymulowania jej przemian, będących nierzadko warunkiem utożsamiania się młodszych pokoleń z rzemiosłem ojców i dziadków.

Kolejne zrealizowane w Medyni projekty przyczyniły się do uświadomienia sobie przez jej mieszkańców wartości posiadanego dziedzictwa. Nierzadko było to wynikiem spojrzenia na nie oczyma osób z innych środowisk (projektantów, etnologów, artystów ). Kontakty te z jednej strony otworzyły nowe kierunki w dziedzinie samego rzemiosła ale uświadomiły też wielką potrzebę zarejestrowania istniejących jeszcze przejawów ludowej kultury. Każda kolejna rozmowa „międzyśrodowiskowa” wydobywała nowe tematy wymagające zbadania i pilnego ich udokumentowania ze względu na nieuchronność pewnych procesów ( pamięć opowiadających, ich wiek, zły stan zachowanych obiektów czy plany inwestycyjne właścicieli starych pracowni, pieców, sprzętów). Bezcenna wiedza o lokalnych tradycjach i przechowywane w pamięci ludzi obrazy z życia garncarzy nie są w Medyni jednak tylko domeną osób starszych. Należy pamiętać, że ważnym okresem dla Medyni były czasy rozkwitu tutaj rzemiosła artystycznego pod patronatem Cepelii, które przypadły na lata 60-te i 80-te XX wieku. Wynikające z tego przemiany gospodarcze jakie wtedy nastąpiły w Medyni są niezwykle interesującym zjawiskiem wymagającym opisania. Wiele osób z obecnego średniego pokolenia było wówczas angażowanych do pracy przy rodzinnej produkcji ceramiki. Badacze musieli sięgać także do materiałów znajdujących się w archiwach muzeów etnograficznych w całej Polsce.

Tematy

„Ta historia wcale nie jest dawna, ale jest taka znamienna bardzo ze względu na charakter i na rozprzestrzenienie się pewnego sposobu zarobkowania w tym środowisku biednym bardzo. (…) jedna Medynia i druga, i Zalesie to są wsie bardzo późne – to jest koniec XVII czy początek XVIII wieku właściwie takiego zorganizowanego osadnictwa na tym terenie i to takim terenie, który się zupełnie do rolnictwa nie nadawał. Ci ludzie przymierając głodem szukali dodatkowych źródeł zarobkowania i oni „lasem żyli” – jak to napisano w jednym z dokumentów. Korzystając z bliskości Puszczy Sandomierskiej jeździli na obszary północne, kupowali drewno, w sposób prymitywny to drewno przecierali na takich ręcznych trakach i sprzedawali w okolicznych miejscowościach jako materiał budowlany. To była podstawa ich utrzymania na pewno jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku (…).

Wcale nie produkowano garnków tylko robiono cegły i dachówki. To rzeczywiście dałoby się w pewnych źródłach znaleźć, że one szły na potrzeby zabudowy w małych miasteczkach, na budowę kaplic i kościołów – i te cegły robili w oparciu o miejscową glinę”.

Początki tego garncarstwa to jest cegła, dachówka, a później po uwłaszczeniu – kiedy się skończyła działalność tych małomiasteczkowych ośrodków ceramicznych jak Łańcut, Głogów, Sokołów – w tej okolicy, (bo jeszcze jest wiele innych: Jarosław, częściowo Przeworsk) – to wtedy, przy zapotrzebowaniu na ceramikę taką, którą zgłaszały gospodarstwa chłopskie (…) zaczęło się to garncarstwo medyńskie, ale to nie wcześniej jak koniec XIX wieku, czyli po uwłaszczeniu.

„Jeszcze o jednej rzeczy powinniśmy wspomnieć, gdy mówimy o historii tego ośrodka – mianowicie, że on był na tyle prężny i ukształtowany w ostatniej ćwierci XIX wieku, że oddziaływał na powstawanie nowych ośrodków: np. Łążka (…). Geneza tamtych ośrodków i te podobieństwa, które istnieją do chwili obecnej (…) stąd się biorą, że oni się stąd wywodzą. Ale to nie tylko Łążek, bo to jeszcze Biszcza. Jest tam chyba z 7 miejscowości tylko w tym Łążku było ich najwięcej, a tam w innych było po jednym, dwóch się osiedliło i zaczynali swoją działalność”.

dr Krzysztof Ruszel

„Gdybyśmy tak się przyjrzeli to na pewno kolor naczyń. To jest oczywiście uzależnione od składników gliny, faktu, że oni tam korzystali z bardzo zasobnej gliny tłustej, ilastej, którą musieli przez dodatki odpowiedniej cieńszej gliny, mniej zasobnej wykorzystywać. Gdybym miał porównać z tej części Małopolski to w żadnym ośrodku- Brzostek, Kołaczyce, które są znane – ta ceramika nie miała takiego koloru. Mówię tutaj o naczyniach nie malowanych tylko o surowych, nie glazurowanych czyli biskwitach (…). Poza tym jest nieprawdopodobnie duży asortyment tych wyrobów medyńskich i to też jest cecha charakterystyczna ośrodka. Właściwie wszystko robili co garncarz zrobić może i powinien, począwszy od drobnych gwizdków, zabawek, które lepili ręcznie, ale niektóre były też toczone takie np. charakterystyczne baby z gęsią (…) to jest stara forma (…), a skończywszy na dużych naczyniach, takich zasobowych – na miód, ziarna koniczyny (…). Duża rozmaitość form podkurzaczy dla pszczelarzy i co jeszcze? Oczywiście dzwonki, które robili tam – głównie w Zalesiu, bo to były dzwonki siwaki, które robili i sprzedawali w Krakowie”.

dr Krzysztof Ruszel

„Mój tato zajmował się przede wszystkim wyrabianiem takich rzeczy nazwałbym użytkowych bo poczynając od doniczek, podstawek pod te doniczki, garnki na mleko, robił piękne dzbany ale dzbany takie jak na wodę, czyli coś jak ten {kształt podobny do dzbana który stoi przy zagrodzie garncarskiej w Medyno Głogowskiej}, z jednym uchem. Mówiąc o garnkach to mniejsze, większe, oczywiście z jednym uchem, z dwoma uszami, no to cała gama różnych”.

Zbigniew Bojda, Medynia Głogowska

„Były różne wzory i winogrona i różne wzorki (…) Winogrona najczęściej”

Tadeusz Kowal, Medynia Głogowska

„U nas przeszło się na taką po prostu produkcję seryjną doniczek. Garczków się nie robiło tylko te doniczki. Zostały zakupione maszyny i robili różnego rodzaju, różnych rozmiarów doniczki. różne rozmiary były – 18-tki, 16-tki. (…) to już pracownia, te doniczki…. wszystko specjalnie przystosowane było. Były takie regały i na tych regałach po prostu się ustawiało te doniczki i suszyło. W zimie to się nawet te doniczki na kaloryfery kładło, żeby szybciej schło, żeby przez zimę narobić, żeby na maj było.

Krystyna Jurek, Zalesie

„Taki najpopularniejszy, który ja zawsze w prezencie ślubnym dawałam to był garnek do kwaszenia żuru z ceramiki siwej, wielkość około litra, z jednym uchem (…). Garnek większy, który był do 6 litrów, garnki siwe były. Z tym, że te większe miały już dwa ucha, bo były ciężkie, trzeba było ich za dwa ucha trzymać. Oprócz garnków były miski, miski proste – ludzie znicze z nich sobie robili. Po miskach siwych to szły donice, takie zaokrąglone. To były miski, które kobiety używały do wyrabiania masła (…). Były dzbany na ogół z jednym uchem, bywały dzbanki z dwoma uchami (…) to już były takie bardziej amforowate. Te z dwoma uchami idealnie się nadawały na urnę pogrzebową (…). To się nazwę handlową pisało urna, ale u nas to się nazywało ziarniaki – od małych, z których niektórzy sobie robili podstawkę do lampki nocnej, przez duże, które służyły jako naczynie zasobowe i jeszcze były takie specjalne dzbanki z jednym uchem, które miały łagodnie wymodelowany brzuch. Łagodnie brzusiec się łączył z szyjką, ale wąską szyjką to były dzbanki na naftę, bo dawniej nafta była w sklepie i trzeba było ją z butelką kupić. I tak, jak inni mieli na naftę butelkę szklaną, tak garncarze mieli na naftę butlę specjalnie zrobioną. No i tu wchodzimy w następny rozdział – te naczynia potrzebne dla Żydów. Żydów już nie było, a oni je produkowali, bo Cepelia kupowała, a kupowała, bo to były bardzo praktyczne naczynia (…) szabasówki. To była taki kształt garnka z wąską szyją, który miał dwa ucha i pokrywkę. I to idealne było do gotowania kaszy, albo nawet jakby się kaszę ugotowało w innym naczyniu to można było przesypać do tego glinianego i ona wtedy w piecyku do siebie dochodziła. Rondle to była taka miska z jednym uchem, ewentualnie z dwoma uchami jeśli duże, też z pokrywką. Raczej robiło je się na wystawę z pokrywką, normalnie w handlu była bez pokrywki. Pokrywkę trzeba było sobie dobrać i były tak zwane buńki butle. I te butle buńki to one były u Żydów właśnie w szabas, na szabas kawę tam były trzymane, w piecu szabaśnym. Ona była gorąca. Ją wieczorem w piątek wsadziła, a w sobotę była w piecu jeszcze gorąca ta kawa. Ta butla, ludzie ją kupowali i ona normalnie służyła za naczynie ozdobne, za flakon na suche kwiaty (…), na jakieś ozdobne gałęzie, nawet i pawie pióra w tym trzymali niektórzy (…). Na wystawę się robiło takie ekstra rzeczy, co raczej nie było na nie popytu. Były durszlaki, czyli cedzaki to już miał kształt miski tylko, że miał dziurki na cedzenie. W każdym razie, te donice służyły do ucierania, nawet mikserem można było w tej donicy ucierać bardzo dobrze się wszystko ucierało. Tak samo było z polewanymi. Od garnuszka małego, który służył na przykład do przechowywania masła, ubijania masła, poprzez jakieś małe miski, miseczki, dzbany. Dzbany były właśnie takie charakterystyczne dla Medyni. Czego nie było w polewanych? W polewanych nie było tych urn – tych ziarniaków, nie było szabasówek tylko były podobne w kształcie, bez pokrywki to były miodowniki. No, po prostu naczynie zasobowe do przetrzymywania miodu. Były i butle jeśli chodzi o polewaną, ale te butle były już raczej używane na wino (…). I to w prezencie się robiło tą ceramikę, całe komplety – była podstawka, butla na wino i kubki dookoła. To już była taka galanteria, taki cepeliowski wyrób. Na eksport szły np. kieliszki gliniane, bo one idealnie się nadawały do jajka na miękko”

Stanisława Piekło, Łańcut

„Ta historia wcale nie jest dawna, ale jest taka znamienna bardzo ze względu na charakter i na rozprzestrzenienie się pewnego sposobu zarobkowania w tym środowisku biednym bardzo. (…) jedna Medynia i druga, i Zalesie to są wsie bardzo późne – to jest koniec XVII czy początek XVIII wieku właściwie takiego zorganizowanego osadnictwa na tym terenie i to takim terenie, który się zupełnie do rolnictwa nie nadawał. Ci ludzie przymierając głodem szukali dodatkowych źródeł zarobkowania i oni „lasem żyli” – jak to napisano w jednym z dokumentów. Korzystając z bliskości Puszczy Sandomierskiej jeździli na obszary północne, kupowali drewno, w sposób prymitywny to drewno przecierali na takich ręcznych trakach i sprzedawali w okolicznych miejscowościach jako materiał budowlany. To była podstawa ich utrzymania na pewno jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku (…).

Wcale nie produkowano garnków tylko robiono cegły i dachówki. To rzeczywiście dałoby się w pewnych źródłach znaleźć, że one szły na potrzeby zabudowy w małych miasteczkach, na budowę kaplic i kościołów – i te cegły robili w oparciu o miejscową glinę”.

Początki tego garncarstwa to jest cegła, dachówka, a później po uwłaszczeniu – kiedy się skończyła działalność tych małomiasteczkowych ośrodków ceramicznych jak Łańcut, Głogów, Sokołów – w tej okolicy, (bo jeszcze jest wiele innych: Jarosław, częściowo Przeworsk) – to wtedy, przy zapotrzebowaniu na ceramikę taką, którą zgłaszały gospodarstwa chłopskie (…) zaczęło się to garncarstwo medyńskie, ale to nie wcześniej jak koniec XIX wieku, czyli po uwłaszczeniu.

„Jeszcze o jednej rzeczy powinniśmy wspomnieć, gdy mówimy o historii tego ośrodka – mianowicie, że on był na tyle prężny i ukształtowany w ostatniej ćwierci XIX wieku, że oddziaływał na powstawanie nowych ośrodków: np. Łążka (…). Geneza tamtych ośrodków i te podobieństwa, które istnieją do chwili obecnej (…) stąd się biorą, że oni się stąd wywodzą. Ale to nie tylko Łążek, bo to jeszcze Biszcza. Jest tam chyba z 7 miejscowości tylko w tym Łążku było ich najwięcej, a tam w innych było po jednym, dwóch się osiedliło i zaczynali swoją działalność”.

dr Krzysztof Ruszel

„Dużej staranności wymagał ten proces suszenia. To wszystko chroniło przed zniszczeniem tych rzeczy. Gdy proces suszenia dobiegał końca to już osoby, które musiały to pomalować (…) już mogły. Już naczyńko się nie odkształcało w trakcie przytrzymywania, było już mocno twarde (…). I wtedy – mówię to na przykładzie mojej rodziny – mama zajmowała się tym malowaniem, te wzory wszystkie porobiła i dosuszało się wtedy już całkowicie, do pełnego wysuszenia (…) a wtedy następowało dopiero pokrywanie całości tej powierzchni emalią ołowianą… oczywiście ona wymagała wcześniejszego przygotowania.

Te produkty, materiały były dostarczane wcześniej przez Cepelię. Natomiast garncarze już potem to przygotowywali (…) mieszali z wodą, był dodatek z mleka (…). Mleko miało taki cel, że farba po wyschnięciu nie odpadała z tego naczynia. Jeżeli mleka nie było lubiła się wykruszać, płatami odpadała. To była taka określona warstewka i to się lepiej trzymało. Do tego dodawało się zmielony piasek źródlany. Taki biały, źródlany piasek (…) uzyskiwało się go z dwóch źródeł: albo gdzieś z jakiejś rzeczki lub czasem (…) po odkopaniu 40 cm warstwy ziemi pod spodem. Taki piasek (…) się suszyło, musiał być suchutki jak sól, w takiej postaci. Mielone to było w żarnach(…) między kamienie się wsypywało i ten piasek był mielony na białą mąkę, zupełnie przypominał zwykłą mąkę tylko to był ciężar inny. I to również był dodatek. Rozmieszało się to w wodzie(…) i w pewnych proporcjach też dodawało się do tej minii ołowianej. I to było w postaci ciekłej. Brało się taką dużą misę, również najczęściej także glinianą. Specjalnie garncarze sobie wcześniej robili, żeby ta misa miała jak największą średnicę bo przy pokrywaniu farbą dużych wyrobów lało się z naczynia (…). I trafiał z powrotem nadmiar do tej misy (…) no i następne naczynie się brało i znowu się je polewało.

Zbigniew Bojda, Medynia Głogowska

„To się wynosiło na pole gdzieś tam, w cieniu, na wielgim słońcu bardzo nie, bo się to krzywiło. Tylko tak o, w cieniu jak o teraz. A na wiosnę to się szukało słońca troszeczkę. Ale trzeba było koło tego chodzić. Żeby przekręcić … Jak się na tym kole {zrobiło}, to potem na deskę się kładło kilka sztuk- dziesięć czy tam, zależy jakiej wielkości.”

Franciszek Piekło, Pogwizdów

„Tata nadawał kształt na kole garncarskim, układał to w odpowiednim miejscu, najczęściej na przykład doniczki no to na desce – jedną przy drugiej. Były mokre, prawda? No to jak już one troszkę podeschły, potem się wynosiło – . To się wynosiło na podwórko, odpowiednio się tam to ustawiało w półcieniu, żeby to nie popękało – też trzeba było na to zwracać uwagę. No i przez kilka dni, może tydzień to się suszyło po prostu. A potem jak już było suche to się wynosiło znowu, no też często właśnie na wolne powietrze. No i wtedy – to już my nie, ale mama – siadała, brała różnego koloru odpowiednie tam takie farbki i kreśliła wzory na tych naczyniach – malowała. To znowu trzeba było to sprzątnąć, żeby to wyschła ta farba Następnym takim etapem to było wynoszenie, albo w pomieszczeniu albo też na zewnątrz i oblewało się tą glejtą. To się tak nazywa – glejta – związek chemiczny miki czy ołowiu. No i to też musiało wyschnąć. To już myśmy w tym udziału nie brały, bo to było takie szkodliwe dla zdrowia. (…) No a potem z kolei jak to wyschło, no to się układało na takich specjalnych noszach. No i ponieważ dom był daleko, a piec był tutaj przy drodze – tak dla bezpieczeństwa od pożaru, żeby nie był za blisko zabudowań. No to trzeba było na tych noszach przenieść.”

Janina Ożóg, Pogwizdów

„Mąż to wszystko produkował. (…) A do mnie to tak należało: Malowanie, bo to wszystko trzeba było malować. Jak ten towar wysechł to się w lato wynosiło na pole, a w zimie to się suszyło wszystko w środku, trzeba było palić i tam się wszystko suszyło. (…) Malowanie jakie tylko było to było moją robotą, to już ja robiłam. Glinę to jak mówiłam, co trzeba było ręcznie klusować to też ja robiłam. (…) No i przy walcowaniu też trzeba było pomagać, bo jedno musiało zakładać z góry, drugi musiał odsuwać dalej (glinę). To też pomagałam. Przy wszystkim, nawet jak trzeba było do pieca wozić do wypalenia to też żeśmy oboje wywozili”.

Jadwiga Wilczak, Pogwizdów

„Czerwony się minia nazywał a ten żółty glejta”(…) Mąż mieszał dodawał do czerwonego tege żółtego i mieszał… lepiej wychodziło to szkliwo. Jeszcze się taki piasek dodawało do ołowiu i męli w żarnach. Taki biały piasek źródlany był wymyty wysuszony i to męli w żarnach i taka mąka się zrobiła i dodawali do tego ołowiu(…)dodawali tego piasku i że to szkliwo ładniej wychodziło”

Janina Ożóg Medynia Głogowska

„Tata pakował garnki do miasta. Nie bardzo miałam za bardzo ochoty, tak było gdzieś wieczorem, trzeba było świecić, latarnią, bo przecież nie było światła jeszcze. I mówi: chodź poświecisz to będziemy te garnki ładować. A ja jakąś tą minę zrobiłam, że on widział, że mi się nie chce. No i tak: wiesz co, nie chce ci się, to ja widzę, ale mnie też się nie chce, ale ja muszę i ty musisz. Było bez dyskusji, tyle (…) trzeba było iść i pomagać”.

Zofia Woś, Medynia Głogowska

„Dawniej jeździli sprzedawać wyroby na jarmarki. W poniedziałek był jarmark w Sędziszowie, jak nie sprzedał to jechał od razu do Rzeszowa, w środę do Przeworska. Najdalej jeździli do Dynowa i Jarosławia. Jak wszystkiego nie sprzedał to i cały tydzień go nie było w domu”.

Andrzej Plizga, Pogwizdów

„Tata jeździł do Rzeszowa przeważnie i Łańcut, Rzeszów (…) a wcześniej to nawet jeździł i po wsiach, tak, że wybierał się tam na Kańczugę, na Przeworsk i w tamte strony. Tam w te lepsze gospodarki, bo tam kobiety kupowały garnki na mleko, na barszczowniki, na śmietany. To i pokrywki do tego były robione też, także to były nawet całe komplety nieraz. A jeszcze zaraz po wojnie to nawet mówił tata, że dużo przywoził i ziarna. Przywoził ziarna, przywoził ziemniaki, o takie różności co tutaj można było sobie umleć i żyć z tego”.

Zofia Woś, Medynia Głogowska

„Rynki zbytu były na obszarze szerszym – w tych miejscowościach, w których się rolnictwo rozwijało i stąd też garncarze z Medyni zaczęli jeździć ze swoimi wyrobami do bogatych wsi w leżajskim do m.in. Grodziska, które było silnym zapleczem rolniczym dla tamtego terenu. Jeździli też w okolice aż Lubaczowa, gdzie były lepsze ziemie. Tam, rzeczywiście chłopi potrzebowali naczyń, ale nie sprzedawali garncarze tych naczyń tylko wymieniali za naturę tzn. określona ilość ziarna pszenicy, żyta, ziemniaków i z tym wracali do Medyni czy do Zalesia (…). Oczywiście jeździli także na targi i jarmarki, jeździli na odpusty do Leżajska na Matkę Boską Zielną (…). W latach 70. tam, na ten odpust w Leżajsku przyjeżdżało przynajmniej 6, 10 garncarzy z Zalesia czy z Medyni – takich, którzy nie współpracowali na ogół z Cepelią, tylko okazjonalnie, dwa razy w roku korzystając z czyjegoś pieca, wypalali naczynia i jeździli na ten odpust (…) Tam nie sprzedawano naczyń cepeliowskich tylko albo drobne zabawki albo naczynia siwe na mleko, bo na to tam było zapotrzebowanie”.

dr Krzysztof Ruszel

„Dawno jak my robili, to jak na rynek się jeździło to te za Rzeszowem, te gospodarze, te gospodynie najlepiej chciały te nasze garczki gliniane. Takie jak nasi ojcowie jeszcze robili, bo jak w blaszaku garczku to że to palące troszkę było. A jak w tym gliniaku, to tak się zsiadło to mleko, że można było nożem krajać!

Franciszek Piekło, Pogwizdów

„Ziemniaki to się piekło na ogniu w tych garnkach. To takie pyszne były. Boczku włożył, cebulki, koperku… upiekł na ogniu, to bardzo dobre były”.

Stefan Prucnal, Medynia Głogowska

„Bardzo dobrze się przechowywało w naczyniach glinianych, głównie zsiadłe mleko i słoninę. Kapusty i ogórków się nie kosiło raczej, jak już to ogórki małosolne.

Najpopularniejszy był „kociołek” – brało się garnek w pole do wypasania krów, i na zmianę dawało się słoninę, ziemniaki, cebulę, trochę soli. Piekło się na ognisku. Za pokrywkę służyła darń wyryta z ziemi, pod którą kładło się liść kapusty żeby ziemia nie leciała.

W każdym domu stał na piecu barszczowniak, w którym stał zakwas na barszcz.

Teraz jest moda na zapiekanie w naczyniach glinianych”.

Andrzej Plizga, Pogwizdów

„Tato był zrzeszony w Cepelii leżajskiej no i tam obowiązywała taka cykliczna produkcja ograniczona jednym miesiącem czyli na koniec miesiąca oddawało się tę produkcję i na następny miesiąc kolejna transza. To wyznaczało taki cykl produkcyjny – na koniec każdego miesiąca było wypalanie doniczek po to, żeby kolejną tę transzę wyrobów oddać jako efekt pracy miesięcznej do Cepelii.(…) Było tzw. planowanie. Oczywiście to szło od góry, tam były określone zapotrzebowania na określone produkty i to spływało w dół do garncarzy. Brygadzista musiał przydzielać garncarzom takie realne do wykonania ilości i to był tzw. plan. Trzeba było wg planu wykonywać określony asortyment, wielkość czyli ten rozmiar żeby odpowiadał pod to, co zamówienie mówiło i garncarze wykonywali, żeby całą tę partię zamówioną przez kogoś w ramach Cepelii zrealizować.

Zbigniew Bojda, Medynia Głogowska

„Same wzory zdobień narzucała Cepelia. Osoby, które nie oddawały naczyń do Cepelii to miały wolną rękę jeśli chodzi o zdobnictwo”.

Andrzej Plizga, Pogwizdów

„Oni nom planowali w Cepelii jakie rozmiary zamówione są tam do sklepów czy za granicę nawet szły towary nasze. (…) Była planistka co planowała: takie so trzeba robić no i to się robiło. I potem tam płacili grosze za to (…) Jak zaplanowała ta pani to trzeba było tyle oddać do spółdzielni. Do Cepelii. Magazyny były w Łańcucie i przyjeżdżał samochód czy ciągnik no i jak my wypalili… To było przygotowane i zgłosiło się do brygadzisty i przyjechał ciągnik czy tam samochód, kładlimy i wieźlimy na magazyn. A potem (…) brygadzista przywoził pieniądze do domu”.

Franciszek Piekło, Pogwizdów

„A te siwaki to właściwie tak mu najbardziej były (…) atrakcyjne, jak spółdzielnia cepeliowska powstała. To wtedy się zapisał do tej Cepelii jako członek i to tak już wtedy było tak systematycznie robione, co miesiąc trzeba było oddawać (…) Dla taty to było lepiej, że Cepelia brała, bo zabrali to, co było zaplanowane i pieniądze miał, a na rynek to jak pojechali, coś tam sprzedali, ale czy zawsze, czy wszystko (…) Trudno powiedzieć”

Zofia Woś, Medynia Głogowska

„Cepelia upadła w 1992 r. albo 1993 r. i razem z nią wszyscy garncarze zakończyli działalność. Głównie wykonywali dla niej doniczki i to duże ilości. Jak ktoś robił jeszcze inne rzeczy miał szansę przetrwać. Plusem było, że garncarze dostawali emerytury jak należeli do Cepelii”.

Andrzej Plizga, Pogwizdów

„Ta Spółdzielnia [Cepelia] podtrzymała ten ośrodek, bo nie tylko odbierała wyroby to jeszcze Cepelia stworzyła modę, że każdy czuł się w obowiązku mieć jakiś wyrób gliniany i był zbyt na te wyroby i dzięki temu te ośrodki się utrzymały. Jak długo była Cepelia, jak długo była Spółdzielnia, tak długo interes się kręcił (…). To był cykl, nie taki kwartalny jak wcześniej – mieli garncarze, że na wiosnę to, w lecie to, w jesieni to idzie. Tylko cykl był produkcyjny jeden miesiąc i było wiadomo, że tyle i tyle potrzebne jest. Oni wiedzieli ile do pieca im się zmieści (…). To już było wiadomo w latach 70. – jaka ilość gliny, jaka ilość polewy (…). A w międzyczasie przyszło pilne zamówienie na eksport, albo jeszcze w międzyczasie wypadła jakaś wystawa (…). To wagonami szło za granicę – szło do Niemiec, do Szwecji.”

Stanisława Piekło

„Kościół jest też zdobiony gliną. Władysława Prucnal z Andrzejem Rutką {Rutą} to oni robili takie płytki, a kto palił wazanki to oni te płytki przynosili, oni kładli do pieca, wypalali i potem zanosili do kościoła. (…) Tu jeden garncarz był. Numer w numer tutaj wszyscy robili. (…) Był jeden Pan czy Pani {architekci}, przyszli i oni to ubierali. Trza było tych płytków dużo, trza było wypalać. Ta jeden to tak nie pali dużo, bo trza było między tymi wazankami układać”.

Anna Welc, Medynia Głogowska

„Ale to każde garncarze to robili, my też to robili i wypalali. Dawało się to do kościoła (…) no ale później to już dawał ksiądz już taki wzór tej płytki(…) każdy swój wypalał.”

Janina Kot, Medynia Głogowska

„Trzema mieć trochu duszę artysty, żeby po prostu to lubić. Bo to nie sztuka też z dziada pradziada przekazać ale jak nie ma ciągu do tego, nie ma zamiłowania to nie będzie tego robił. Jeszcze tak maszynowo jak później to stanie i to będzie robił, ale to takie {ręczne rzemiosło} to naprawdę trzeba serca i po prostu lubić to i umieć”.

Krysyna Jurek, Zalesie

„Żeby fajne rzeczy robić to musi pójść ze środka, od serca. Nie można być rzemieślnikiem, to trzeba czuć. Jak ktoś jest rzemieślnikiem to od razu widać po tych wyrobach, nie ma tego smaku”.

Andrzej Plizga, Pogwizdów

W pamięci ludzi przechowywane są nazwy dawnych naczyń, ich wygląd, przeznaczenie, rodzaje zdobień, sposoby wypału, proporcje użytej gliny, informacje o charakterystycznych dla danego twórcy sposobu wykonywania.

Główną osią opowieści jaką chcieliśmy budować na podstawie zebranych dzięki projektowi materiałów miały być naczynia gliniane z Medyni i ich rola w życiu codziennym i tradycjach obrzędowych na przestrzeni od poł. XIX wieku aż do czasów współczesnych. Chcieliśmy przedstawić jak zmieniała się ich forma w zależności od pełnionych funkcji: najpierw tej niezbędnej- użytkowej (od początku powstania ośrodka do lat 50-tych XX w) , potem dekoracyjnej (lata 60-80-te XX w.), następnie pamiątkowej (przełom XX/XXI wieku), aż do obecnej – związanej z ideą slow food. Opowieść wzbogacona miała być nagranymi głosami ludzi opowiadających o naczyniach w kontekście ich zastosowania w kuchni i w gospodarstwie, o dawnych potrawach oraz o gotowaniu i przechowywaniu żywności w ceramice. W ramach projektu wykonane zostały naczynia, które są odtworzeniem niektórych nieistniejących form. Wykonali je starsi mistrzowie na podstawie pamiętanych przez siebie wzorów lub korzystając z istniejącego w Medyni archiwalnego wzornika naczyń tradycyjnych obowiązującego w okresie działalności Cepelii. Naczynia zostały następnie wypalone w tradycyjnym piecu garncarskim.

Już jednak podczas pierwszych rozmów z garncarzami i ich rodzinami okazało się, że chcą oni przekazać nam informacje znacznie wykraczające poza założoną przez nas tematykę. Nagrania poszerzone zostały zatem min. o opis relacji sąsiedzkich, przeżycia związane z wojną, ogólnospołeczną akcję budowy kościoła i współpracę w tworzeniu znajdującej się w środku mozaiki.

Zebrane materiały zostaną wykorzystane do utworzenia stałych ekspozycji, które będą stanowić treść utworzonego w Medyni centrum garncarstwa na obszarze istniejącej Zagrody Garncarskiej objętej programem rewitalizacji.

Projekt został dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Odtwórz wideo

Osoby - świadkowie

Osoby opowiadające:

1. Janina Bieniek ( z domu Ruta), Pogwizdów
2. Zbigniew Bojda, Medynia Głogowska
3. Helena Głowiak, Pogwizdów
4. Janusz Głowiak, Pogwizdów
5. Józef Głowiak, Zalesie
6. Kazimierz Horzępa, Medynia Głogowska
7. Maria Horzępa, Medynia Głogowska
8. Jan Jurek, Pogwizdów
9. Bronisław Jurek, Zalesie
10. Krystyna Jurek, Zalesie
11. Janina Jurek ( z domu Chorzępa), Zalesie
12. Janina Kot (z domu Welc), Medynia Głogowska
13. Stanisław Kot Medynia Głogowska
14. Władysława Kot, Medynia Głogowska
15. Maria Kowal, Medynia Głogowska
16. Tadeusz Kowal, Medynia Głogowska
17. Mariola Krawiec, Ciężkowice
18. Małgorzata Kuźniar, Medynia Głogowska
19. Janina Ożóg (z domu Naworol), Medynia Głogowska
20. Janina Ożóg ( z domu Naworol), Pogwizdów
21. Bolesław Panek, Zalesie
22. Franciszek Piekło, Pogwizdów
23. Stanisława Piekło – Kostecka, Łańcut
24. Andrzej Plizga, Pogwizdów
25. Barbara Plizga, Pogwizdów
26. Zofia Plizga (z domu Lepianka), Medynia Głogowska
27. Karolina Plizga – Róg, Pogwizdów
28. Edward Prucnal, Medynia Głogowska
29. Maria Prucnal, Pogwizdów
30. Stefan Prucnal, Medynia Głogowska
31. Krzysztof Ruszel, Rzeszów
32. Stanisława Ruta (z domu Prucnal), Medynia Głogowska
33. Stefan Stopa, Medynia Głogowska
34. Tadeusz Stopa, Medynia Głogowska
35. Anna Welc, Medynia Głogowska
36. Maria Welc (z domu Grzesik), Zalesie
37. Jadwiga Wilczak, Medynia Głogowska
38. Jadwiga Wilczak (z domu Plizga), Pogwizdów
39. Kazimierz Wilczak, Nowy Kamień
40. Zofia Woś, Medynia Głogowska

realizatorzy

Magdalena Kwiecińska – koordynacja i nadzór nad etnogarficznymi badaniami terenowymi, opracowanie kwestionariusza do badań, opracowanie materiałów
Maria Kula – przeprowadzenie wywiadów, opracowanie materiałów
Monika Zydroń – przeprowadzenie wywiadów, opracowanie materiałów
Karolina Plizga-Róg – przeprowadzenie wywiadów, opracowanie materiałów
Agnieszka Ożóg-Nawłoka – przeprowadzenie wywiadów, opracowanie materiałów, wykonanie zdjęć,
Andrzej Plizga – inwentaryzacja pieców garncarskich
Jan Jurek – wykonanie naczyń
Bolesław Panek – wykonanie naczyń, wypał w piecu tradycyjnym
Kazimierz Jurek – wykonanie naczyń
Małgorzata Wisz – koordynator projektu, redakcja tekstów, aktualizacja stron
Mariusz Guzek – nagranie filmu, wykonanie zdjęć
Weronika Wojtowicz – opracowanie graficzne mapy
Kamil Panek – aktualizacja strony internetowej

Mapa pieców garncarskich